literature

Legenda Spalonej Karczmy

Deviation Actions

Deimosei's avatar
By
Published:
299 Views

Literature Text

Występują:

- Henryk Loewenfeld, właściciel włości chrzanowskich i okolicznych;
- Żyd Bezimienny, pejsowaty właściciel Karczmy pod Lipą, producent najmocniejszej, trzykrotnie destylowanej brzoskwiniówki w całym powiecie;
- Shadoweses, pozbawiony resztek moralności diabeł, o skomplikowanej budowie kija od szczotki;
- Kirley, niebieskooka, jasnowłosa wiedźma, o imponującym wzroście 155,3 cm;
- Apayan, ruda jak wiewiórka, skrzywiona emocjonalnie władczyni Siódmego Kręgu Piekieł;


- Legenda, moja droga, Legenda znacząco różni się od Prawdy. Legend jest wiele, często na ten sam temat, lecz Prawda była zawsze jedna, niezmienna, ta sama. To, że czasem znamy tylko jej zakłamaną część nie znaczy, że Prawda przestała być prawdziwa. Ona jest tylko niepełna.
Starszy, schorowany pan kołysał się w bujanym fotelu, poskręcane artretyzmem palce kładąc na podołku. Głaskany przez dziewczynkę kot mruczał donośnie, śliniąc się kątem pyska.
- No, to jak było, dziadziu? Opowiesz? Proooszę..!
- Oczywiście... Widzisz, dawno, dawno temu, żył sobie niejaki Henryk Loewenfeld, bogacz. Posiadał wszystkie te włości, moja mała, cały powiat chrzanowski. A tam, gdzie obecnie jest Jawór, tam właśnie, gdzie rośnie ta potężna, stara lipa, tam znajdowała się Karczma pod Lipą. Pewnego razu do tegoż zajazdu prowadzonego przez Żyda przybył mości pan, na bułanej klaczy. Zażyczywszy sobie dzban miodu i pieczone jagnię, zjadłszy, nabrał chęci do gry w karty. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że na owego Żyda, co to właścicielem był, natrafił. Tenże ogołocił go do cna. Prócz sakiewki, klaczy, jeszcze pół włości mu zabierając. Oj, zdenerwował się mości pan, lecz cóż mógł poradzić?
Zakończył dziadek swoją opowieść, uśmiechając się do wnuczki.
- Ale co było potem? No powiedz, dziadziuuu...
- Ano nic... następnego dnia karczma spłonęła, moja mała, lecz pozostałe włości Żydowi zostały...
- To jest Prawda czy Legenda?
- ... – uśmiechnął się dziadek.
~~*~~

Głuchy tętent kopyt niósł się po utwardzanej kamieniem alei. Drogą prostą, jak z łuku strzelił, prowadzącą spod hrabiowskiego pałacu, jechała czerwona dorożka, kierując się ku znajomej Karczmie pod Lipą. Woźnica na koźle z niejakim trudem kierował czwórką potężnych, wdzięcznych siwków, a rozparty na kanapie człowiek oglądał z zadowoleniem swoje włości.
Jasnowłosa kobieta, której na oko dałoby się ze dwadzieścia lat, wyjrzała przez okno zajazdu na podwórze.
- Coś nowego?
- Taaa, mamy czerwoną bryczkę z wąsiastym woźnicą i czwórką narowistych rumaków dla Shada. - mruknęła Kirley.
- Ty, patrz...!
Jęk niebieskookiej został zduszony przez wściekły syk Apayan. Pokazywała na przystojnego, odzianego w bogaty strój mężczyznę, który właśnie zawitał u progu zajazdu.
- Niezły jest, no nie? Chyba znów pójdę pobawić się w ladacznicę...
- Porąbało?
Pomruk zza pleców dziewczyn okazał się należeć do Shada. Zwalił się na ławę, stawiając na stole dzban piwa i wielką miskę pieczystego.
– No, więc tego... Jak już tak bardzo chcesz, to oskub go do gołego. - wymamrotał niewyraźnie z jedzeniem w ustach.
- Jak miło, że się z nami podzieliłeś. - prychnęła Kirley.
Chłopakowi się nieco głupio zrobiło – co i ruda, i złota skwitowały szerokimi uśmiechami - po czym z cichym, bardzo niezadowolonym westchnieniem podsunął dziewczynom to, co sobie przyniósł.
- Macie i się cieszcie.
Odwrócił się do stołu plecami, obserwując wnętrze karczmy. Oto i pan hrabia Loewenfeld, pięknie przyodziany, zasiadł na jednej z ław, niedbałym gestem przywołując Żyda. Już po chwili bogato zastawiony stół pysznił się wieloma rodzajami mięs, win, chleba, a pachołkowie uwijali się jak w ukropie, byleby jaśnie panu niczego nie zabrakło. Shad ziewnął, zsuwając się nieco plecami po ścianie karczmy. Z perspektywy półleżącej były w końcu lepsze widoki na uroki dziewczyn służebnych...
- Jak śmiesz!
Nagły krzyk sprawił, że wszyscy, już nieco nasączeni promilami bywalcy, zwrócili zaczerwienione nosy i oczka ku stojącej postaci.
– Jak śmiesz mówić mi, co mam robić!
Hrabia stał, sapiąc wściekle a karczmarz kulił się nieporadnie, trzymając w garści talię kart.
- Wynocha! Wynocha sprzed mych oczu, bo stracić każę!

- Oho, robota dla ciebie, Pajuś. - zachichotała złotowłosa, trącając ją nieznacznie łokciem. – Jakiś niedźwiadek się wkurzył...
Odchodzącą miękkim krokiem rudowłosą odprowadzało rozbawione spojrzenie diabła i zabarwione kpiną oczy Kirley.
- O, czemuż to jaśnie pan się tak zdenerwował...?
Usłyszeli jeszcze aksamitny głos Pani Siódmego Kręgu, zanim nie utonął on wśród powszedniej wrzawy reszty obecnych.
- Jak myślisz... - Shadziak przerwał, gdy czyjaś dłoń spoczęła mu na ramieniu. Już chciał ją niedbale strącić, ale zamiast tego przywalił boleśnie brodą w blat stołu, zginając się gwałtownie ku kostce. To złotowłosa kopnęła go w goleń...
- Proszę, wybaczyć, że przeszkadzam... - właściciel karczmy dosiadł się do nich, rozglądając się nerwowo raz po raz. - ...Ale jest taka sprawa... Otóż doszły mnie pogłoski, że jest pan... no, diabłem.
Kirley ze Shadowesesem syknęli jednocześnie.
- Najmocniej przepraszam... Czy w związku z tym byłaby możliwość jakiejś umowy... cyrografu... Bo widzi pan, ten oto hrabia za każdym razem jada do syta, nigdy nie płacąc.
- Urzekła mnie twoja hist... AUAAA!!
Wydarł się nagle, czując ostry ból w ponownie kopniętej nodze. Rzucił Kir wściekłe spojrzenie - znów trochę za późno zareagował.
– Tak, oczywiście, możemy się dogadać...

Dwie godziny później hrabia nie był taki sztywny jak na początku. Mocno podpity, balował razem z wieśniakami, mocno trzymając „swoją" Apayan w talii... I nie tylko ją. Shad gdzieś zniknął, a razem z nim wyparowała jedna z dziewek służebnych, przez co Kiru nawet nie żywiła nadziei, iż szybko będzie dane jej go ujrzeć. Jednakże...
Diabeł wparował na salę, z szalonym uśmiechem na wąskich wargach.
- Mam. – mruknął – Będziemy bogaci...
Popatrzyła na niego jak na wariata, de facto patrzyła tak na niego dosyć często.
- Poczekaj, sama się przekonasz. – prychnął.
Kirley wróciła do żmudnego obserwowania kolejnych zjazdów zawodowych pijaków pod stół. W pewnej chwili, w zasięgu wzroku pojawił się nie kto inny a karczmarz, z talią kart w jednej, mieszkiem w drugiej ręce. Podszedł do tańczącego hrabiego z pytaniem. Lecz przez wrzaski czterdziestu nasączonych alkoholem, zbójeckich gąb, żaden dźwięk się przedrzeć nie mógł. No, prawie żaden.
- Ależ oczywiście, oczywiście, takiej okazji przepuścić nie wolno!
Tubalny głos mości pana dotarł jakimś cudem do uszu jasnowłosej, na co ta spojrzała pytająco na przyjaciela.
- Czej, patrz dalej... - odparł ze swoim zwykłym, flegmatycznym uśmiechem. Karczmarz i hrabia zasiedli przy stole, ustalili stawki i zaczęli grać. Kirley zmarszczyła brwi. Mości panu nie szło ewidentnie, nie tylko jakby grał po raz pierwszy, lecz również dostawał same słabe karty. Stos monet po prawicy Żyda rósł w zastraszającym tempie, za to wielmożny pan przeklinał coraz głośniej, na czym świat stoi. Jednak nagle... Oto i hrabia wygrywał raz po raz. Teraz złote monety sypały się nie w tą stronę co poprzednio. Niebieskooka ze śmiechem zauważyła skupienie na twarzy Pajki. Właściciel Zajazdu pod Lipą popatrzył gniewnie na Shadziaka.

Kirley rozsiadła się wygodnie, zarzucając stopy w myśliwskich butach na stół i z kpiącym błyskiem w oku patrząc na to wszystko. Diabeł podszedł, stając niczym senior za Żydem, za to Paja położyła swoją dłoń na ramieniu Loewenfelda. Rozpoczął się cudowny i jakże interesujący pojedynek dwóch magicznych istot, które w obecnej chwili gotowe były rozszarpać sobie gardła, jeśliby miałoby to zapewnić wygraną ich podopiecznemu. Mała złota fortuna przesuwała się z prawa na lewo, by w końcu coraz częściej lądować po stronie właściciela karczmy.

Hrabia podniósł niespokojnie głowę, czując nagle czyjąś chłodną dłoń na swoim karku, potem ramieniu. To Kirley podeszła do stołu, patrząc zwycięsko na Shada. Ten parsknął, z wściekłością zaciskając palce na barku karczmarza. W tym też momencie Żyd rzucił ostatniego króla, zgarniając całą pulę. Znów tasowanie... Gdy ostatnie promienie słońca przestały odbijać się w chmurach, a karty nagle stanęły w ogniu, przerażeni ludzie odsunęli się w tył z okrzykami niedowierzania oraz paniki.
- Thaa... – tyle tylko powiedział diabeł, odwracając się do dziewczyn plecami.

- Miałbym do ciebie sprawę.
- Proszę, mości hrabio, proszę mówić do mnie „waćpanno" lub też „panno Kirley". – prychnęła dziewczyna, nie zdejmując nóg ze stołu. – Czego waćpan sobie życzy?
Loewenfeld był widocznie niezadowolony z jej zachowania, lecz wyboru nie miał. Położył na stole pełną sakiewkę.
- Chciałbym, by jutro rano po tej karczmie nie został kamień na kamieniu...- mruknął niewyraźnie, odchodząc szybkim krokiem ku drzwiom zajazdu. Jasnowłosa prychnęła, dopiero po jego wyjściu pozwalając, by na jej uroczej twarzyczce zagości piękny, szczery, słowiański uśmiech...

- Za dużo pijesz!
- Za dużo palisz!
- I kto to mówi!
Podniesione, nabrzmiałe wściekłością i wyrzutami głosy dobiegały zza odrapanych drzwi poddasza. Kirley podeszła do drzwi stromymi schodami, stawiając stopy tuż przy ścianie, by nie zdradziły jej złośliwym skrzypnięciem. Ale oni pewnie by jej nie usłyszeli, nawet gdyby przyprowadziła sobie wściekle trąbiącego słonia. Już miała zapukać – jednak opuściła zwiniętą w pięść dłoń i weszła do pokoju trzaskając ostro drzwiami o framugę.
Oboje na nią popatrzyli ze zdziwieniem. Stali blisko siebie, niemalże stykając się nosami, jeszcze przed chwilą ich oczy ciskały błyskawice.
- No nie kłóćcie się znowu, błagam... - rzuciła się na łóżko, które przyjęło jej ciężar z cichym protestem wysłużonych sprężyn.
- Paja, jak bardzo obskubałaś tego biednego niedźwiadka z czerwonego powozu?
- Wystarczająco, by przekupić carską policję, moja droga.
Obie spojrzały pytająco na chłopaka. Diabeł siadł na łóżku koło złotowłosej, po czym rzucił mieszek na podłogę.
- To od Karczmarza, jedna trzecia wygranej. No, i żarełko do końca naszego pobytu w tym miejscu. – sądząc po jego minie, nie tylko jedzenie, ale i mocno alkoholowe picie mieli za darmo.
- Przykro mi, za długo to się tym ostatnim nie nacieszysz. – wymruczała Kiru, przymykając oczy z lekkim uśmiechem. – Otóż mam misję od hrabiego.

Cały zajazd już dawno spał. Cały? A nie, jednak nie. Na poddaszu, z malutkiego okna wydobywało się mdłe światło łojowej świecy. Na potężnym, małżeńskim łożu leżały przykryte trzy postacie: dwie kobiety i mężczyzna. Wszystko wskazywało na to, ze to zwykli podróżni, wszystko prócz obuwia. Mocne, nieco podniszczone i ubrudzone, trzy pary glanów stały grzecznie przy drzwiach, gotowe poprzewracać się z hukiem gdyby ktoś nierozważnie spróbował wejść. Za to przykryta pierzyną po szyję Kirley przedstawiała z zaangażowaniem plan na dzisiejszy poranek.
- Thaa... – zaśmiał się cicho Shad. – Podoba mi się.
- Paja?
- Śpię! – mruknęła rudowłosa, po czym otworzyła jedno oko. – Niech ci będzie.
Kir wyszczerzyła ząbki w wilczym uśmiechu. Plan stawał cię coraz bardziej realny...

***

Dwie dziewczyny stały pod lipą, zaciskając dłonie ze zdenerwowania, lecz na twarzach nie mając żadnych uczuć. Potężne płomienie trawiły karczmę, a wschodzące słońce zabarwiało na lekko różowy odcień kłęby dymu. Plan się powiódł. Tuż po pierwszym pianiu koguta wszyscy goście opuścili karczmę w panice i z przerażeniem w oczach. Oczywiście za całe zamieszanie była odpowiedzialna Trójca: Kiruś z mordem w oczach wściekle machająca tasakiem, Shad, który pokazał się w swojej pięknej, skrzydlatej postaci oraz Pajka, uśmiechnięta niczym niespełniona sadystka, delikatnie pukająca do drzwi. Nic też dziwnego, iż budynek opustoszał w pięć minut.
- Czemu go jeszcze nie ma? Miał tylko wpaść na chwilę!
- Uspokój się, Payan... – warknęła niższa z dziewcząt. – Co najwyżej wyjdzie z poparzeniami czwartego stopnia.
W tym momencie z kłębów dymu wyłonił się osmalony, oczadzony diabeł. Uśmiechał się niczym Lucyfer przed strąceniem z niebios, pod każdą pachą niosąc potężną beczkę. Postawił je na ziemi.
- W tej, drogie panie, mamy Żyda. A w tej trzykrotnie destylowaną brzoskwiniówkę.  – popukał w oba dębowe wieka. – To co wykończymy najpierw?
No... Trójca w akcji :D
© 2012 - 2024 Deimosei
Comments10
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Apaayaan's avatar
Uśmiechał się niczym Lucyfer przed strąceniem z niebios,

TO MOJ TEKST !